niedziela, 21 września 2008


Hope cz. 6 i ostatnia :)

*
Następnego dnia nie ćwiczył, miał odpoczywać. Oczywiście podbiegł do Torbiela i opowiadał mu o wszystkim. Nie mógł powstrzymać się od pobrykiwania z radości w trakcie opowieści. Życie było takie ciekawe, kolorowe i cudowne. W pewnym momencie zdawało się Hope’owi, że Torbiel skrywa łzę, ale to musiało być odbicie światła w jego oku. W końcu obaj byli bardzo szczęśliwi!
*
Gdy jak co dzień Hope przygotowywał się do treningu, nagle przy jego boksie pojawił się Tassak. Niczym zaćmienie słońca zasłonił swoją sylwetką wpadające do boksu światło. Hope patrzył drżąc. Tassak mocno kopnął w drzwi, a następnie powiedział:
- Widziałeś Torbiela? Przyjrzyj mu się dobrze, bardzo dobrze, bo jak dorwę ciebie, to możesz już nawet nie móc patrzeć! To moja stajnia! Nikt, a zwłaszcza taki niedorozwój jak ty, nie będzie ważniejszy ode mnie! Zrozumiałeś?!
Kopnął jeszcze raz w drzwi i odszedł dumnym krokiem.
Hope drżał na całym ciele. Był przerażony. Nie pomogło wyjście na padok, nie pomógł widok Torbiela Właściwie na widok Torbiela bał się jeszcze bardziej. Nie chciał kuleć. Nie chciał zostać oślepiony. Chciał żyć, kosztem marzeń, zwycięstw, w lęku, ale żyć…
*
To był najgorszy z jego treningów. Zrzucał wszystkie przeszkody. Wściekał się na niego trener, dziwił się Torbiel. A Hope zdawało się, że nie widzi nic, że nic do niego nie dociera, jakby w szaleńczej walce próbował się jedynie wydostać.
Nie rozmawiał już z Torbielem. Co miał mu powiedzieć? Że nie chce skończyć jak on? Unikał wszystkich, chował się w sobie, ukrywał wzrok przed światem, by nikt z jego oczu nie wyczytał prawdy.
*
- Matylda powiedziała mi co się stało – krzyknął Torbiel.
Hope zatrzymał się na te słowa. Stał nieruchomo i słuchał drżąc na całym ciele.
- Wiem, że był u ciebie Tassak, wiem, że cię wystraszył. Proszę, nie marnuj swojego życia ani talentu. Ludzie sprzedadzą cię, będą zmuszali do skakania cały czas, ale stracisz radość współpracy z ludźmi, radość latania nad przeszkodami. Twoje życie stanie się walką, a ty będziesz przegrywał każdego dnia. Strach nie może przejąć kontroli nad tobą, bo staniesz się smutnym i nieszczęśliwym koniem. Wierz mi, nie żałuję żadnej godziny i wolę być kalekim wolnym koniem niż sparaliżowanym strachem niedoszłym mistrzem championów. Musisz wybrać – albo życie w smutnym niespełnieniu, ciągłym żalu, trudzie i tylko pozornym bezpieczeństwie albo zaryzykujesz, pokonasz strach i zdobędziesz w życiu wszystko co najlepsze. To twoje życie, sam musisz wybrać. Pamiętaj, wybierz dobrze, możesz już nie mieć drugiej szansy.
*
Kolejna nieprzespana noc Hope’a... Wciąż słyszał słowa Torbiela, odtwarzał sobie najpiękniejsze i najsmutniejsze chwile swojego życia i musiał wybrać...
Jutro miał odbyć się kolejny trening, może ostatni? Przecież każda chwila może być ostatnią, nie powtórzyć się nigdy więcej. Może nie być kolejnej okazji.
Hope nerwowo dreptał po boksie... Ale czy ja jeszcze w ogóle potrafię skakać???

Hope cz. 5

*
Nie minęły dwa tygodnie, gdy Hope rozpoczął swoje pierwsze zmagania. Zbudowany szereg przeszkód rzeczywiście przygotowany był dla niego. Człowiek, również zwany trenerem wpędzał go tam i kazał skakać. Hope początkowo bardzo się bał, ale gdy drżący i przerażony stawał w miejscu, słyszał kojący głos Torbiela : „Dalej, śmiało, dasz radę, skacz!”. I skakał. Ilekroć resztką sił i odwagi pokonywał kolejną przeszkodę, powtarzał sobie to dla Torbiela! Będę walczył dla niego!
*
Gdy odpoczywali później na sąsiadujących wybiegach, Torbiel udzielał mu rad. Zwracał uwagę na błędy, mówił, co trzeba robić, by nie zahaczyć, nie przewrócić. Z jaką prędkością biec i w którym miejscu najlepiej się wybić. I całe szczęście, że Torbiel opiekował się i doradzał Hope’owi, bo ten człowiek... Kto by go tam zrozumiał?! Wrzeszczał, biegał, rzucał, bił... No niby nie mocno, nie bolało, ale hałasu przy tym robił jak sto kobył! A do tego ni w ząb końskiego języka. Jak ja bym zrozumiał to jego pohukiwanie?! Całe szczęście, że był Torbiel.
*
Hope okazał się bardzo zdolnym koniem – skoczkiem. Jednak to dopiero był początek nauki. Skoczyć samemu to była radość, przyjemność, ale gdy na grzbiecie zasiadł człowiek... To było okropne, wiercił się, zmieniał pozycję, co powodowało utratę równowagi przez Hope’a. Początkowo wydawało mu się, że na prostej drodze nie uniesie tego ciężaru, z czasem jednak nabierał sił, pewności, aż pewnego dnia był w stanie skoczyć z człowiekiem na grzbiecie. Torbiel cały czas towarzyszył mu obserwując i podpowiadając. Zdawało się, że ludzie rozumieją potrzebę obecności Torbiela, bo ilekroć Hope zaczynał trening, to Torbiel był wypuszczany na wybieg obok.
Kiedy jeździec za mocno dokuczał Hope, Torbiel krzyczał „teraz”, a Hope brykał. Wtedy każdorazowo jeździec sam pokonywał najbliższą przeszkodę, a Hope i Torbiel rżeli radośnie w akcie zemsty. Jednak z reguły były to pracowite treningi, pełne pokory, cierpliwości i wytrwałości.
*
Nadszedł dzień, gdy Hope został przygotowany do swoich pierwszych zawodów! Bardzo się bał, właściwie ze strachu wcale nie cieszył się na nie. Zwłaszcza, że Torbiel chcąc dobrze przygotować swojego podopiecznego opowiadał o tłumach ludzi, krzykach, kolorach, niesamowitych przeszkodach, napięciu... Kto o zdrowych zmysłach miałby ochotę na to? Ale z drugiej strony... Hope’a gryzła ciekawość. Skoro Torbiel opowiada o tym z takim przejęciem, skoro wszyscy byli z niego dumni, był najważniejszy, najpiękniejszy?
Hope postanowił po prostu wytrzymać. Gdy pokonywał przeszkody myślał o Torbielu, to dla niego się starał, dla niego skakał, dla niego chciał wygrać. I... Wygrał!!! Ależ szczęśliwy wracał do stajni. Wszyscy go klepali, chwalili, ściskali. Czuł się bohaterem! A jedyne o czym marzył, to opowiedzieć o wszystkim Torbielowi!

Hope cz. 4

*
Wreszcie nadszedł dzień, gdy Hope zobaczył Torbiela. Był to straszny widok. Torbiel szedł wolno, ostrożnie, mocno utykając na przednią lewą nogę. Na jego pysku malował się ból towarzyszący każdemu dotknięciu kopytem ziemi. To nie był Torbiel, to był poturbowany mały konik. Hope płakał, nie wstydził się łez. Dopóki czekał, miał nadzieję. Teraz patrzył na przerażająco zniszczonego konia. Zaledwie na siebie spojrzeli. Żaden z koni nie wydał z siebie dźwięku. Świat wstrzymał oddech. Cisza zdawała się krzyczeć bólem…
*
Dni mijały bardzo wolno. Znikła ze stajni dawna radość. Nikt nie wspominał o zawodach. Smutna cisza zapowiadała swą nieskończoność… Niby wszystko wracało do dawnego porządku, a jednak świat wydawał się szary i pozbawiony radości. Każdego dnia Torbiel wolniutko, jak poturbowany pielgrzym, wychodził na wybieg. Odnosiło się wrażenie, że wychodzi troszkę sprawniej, ale wszyscy wiedzieli, że już nigdy nie będzie skakał, nigdy nie będzie zwycięzcą, nigdy nie wygra żadnych zawodów.
*
Pewnego dnia ludzie rozpoczęli zmiany. Zaczęli budować nowe ogrodzenia, nowe przeszkody, jakieś korytarze. Coś się zaczęło dziać, jakby powiało w stajni nowym wiatrem – nadzieją. Hope był szczęśliwy, bo w efekcie prac jego wybieg i wybieg Torbiela sąsiadowały ze sobą. Wreszcie Hope był bliżej Torbiela i choć nie miał odwagi rozmawiać z nim, to jednak stał przy ogrodzeniu i wpatrywał się w niego. W oczach miał dawne uwielbienie połączone z bólem i smutkiem.
Torbiel początkowo udawał, że nie zauważa spojrzeń malca, ale pewnego dnia nie wytrzymał:
- Gapisz się i gapisz! Chcesz czegoś ode mnie?! Nigdy nie widziałeś konia kaleki?!
Słowa te były pełne bólu, ale i sympatii do Hope’a.
- Ty nie jesteś kaleką! – krzyknął Hope. Nie ty! Ja chcę być taki jak ty, chcę być takim koniem, ja cię uwielbiam, chciałem...
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że chciał być Torbielem zwycięzcą, Torbielem zdobywcą, ale Torbielem kaleką...
Torbiel jakby śledził jego myśli, uśmiechnął się gorzko i powiedział:
- Nie bój się, będziesz zwyciężał, będziesz cudownym koniem, wygrasz wiele zawodów. W końcu w tobie cała nadzieja, nie na próżno masz na imię Hope! Zobacz, co ludzie szykują dla ciebie. Teraz zajmiesz ich całą uwagę, będziesz ciężko pracował, ale dostaniesz wszystko, czego będziesz potrzebował. Będziesz szczęśliwy, zobaczysz!
- Hope oznacza nadzieję? – zdziwił się malec. – Dla mnie te przygotowania??? Ja będę brał udział w zawodach? Przecież nie potrafię, jestem za mały. Boję się...
- Czas szybko płynie. Już możesz zacząć przygotowania.
- Ja? A co będzie z tobą?
- Ze mną? – zdziwił się Torbiel. Właściwie sam się nad tym nie zastanawiał. Co będzie z nim... Jednak widząc zatroskanie Hope’a uśmiechnął się i powiedział. – Ja będę ci pomagał, będę twoim trenerem i będę udzielał ci rad.
- Naprawdę?! To cudownie! Będziemy razem pracować!

Hope cz. 3

*
Dzień zapowiadał się na ciepły i słoneczny. Wszystkie konie wyszły na wybiegi. Zbliżały się zawody i atmosfera w stajni była dość nerwowa. Ludzie biegali, pokrzykiwali, szukali czegoś, coś czyścili. Jedno wielkie zamieszanie. Właściwie najspokojniejsze były zwierzęta.
Torbiel rozkoszował się swobodą i rozglądał wokół. Był na małym wybiegu sam. Podobnie jak Hope. Z czego Hope oczywiście był bardzo dumny! Tylko oni dwaj mieli swoje wybiegi. Jednak nie sąsiadowały one ze sobą, dzielił je wielki maneż.
Nagle wszystko wokół zrobiło się granatowe. Jakby w ciągu dnia zapadła noc. Hope był przerażony. Niebo rozrywały błyskawice i grzmoty. Widział, że na sąsiednich padokach konie zaczynają się denerwować. Nagle lunął deszcz. Ogromny. Właściwie wszystko zasłaniała ściana wody. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko. Gdy stajenny wyprowadzał Torbiela z wybiegu, na sąsiednim pastwisku spłoszone stado pokonało ogrodzenie i pędząc kierowało się do stajni. Przerażony stajenny nie utrzymał Torbiela. Poślizgnął się w błocie i przewrócił. Później próbował jedynie uratować swoje życie. Do Torbiela doskoczył Tassak. Dawno czekał na tę okazję, zresztą wielokrotnie odgrażał się, że dokopie Torbielowi, gdy tylko nadarzy się sposobność. Nadarzyła się. W strugach deszczu, pod niebem rozrywanym błyskawicami walczyły dwa konie. Walczyły do ostatniego tchu. Ludzie próbowali je rozdzielić, ale nie było to łatwe. Konie opanowało szaleństwo walki. Ślizgały się w błocie, potykały. Przewracały, ale wciąż powstawały i walczyły dalej. Wyglądało tak, jakby kończył się świat i jego losy ważyły się między kopytami tych dwóch zwierząt. Mały Hope drżał z przerażenia. Nawet nie czuł, że wśród spływających po nim kropli deszczu są także jego łzy. W końcu komuś udało się złapać Tassaka na uwiąz i odciągnąć. Torbiel stał już spokojnie i jedynie patrzył na okiełznanego przeciwnika. Nikt nie wygrał tej walki, oba konie zbroczone krwią i kulejące wracały do swoich boksów. Jedynie wydawane dźwięki świadczyły o tym, że nie było to ostatnie starcie.
*
Hope nawet nie próbował spać. Przez całą noc dreptał w boksie wciąż widząc i słysząc uderzenia kopyt, kwik, spływającą krew. Chodził i powtarzał: „Jemu nie mogło się nic stać. On jest silny. Musi być zdrowy”.
Matylda z niepokojem obserwowała malca. Hope nieprzytomny wciąż dreptał drżąc na całym ciele. Słychać było jego szept, lecz żaden z koni nie rozumiał, co mówi. Zdawało się, że świat wokół niego nie istnieje, że przeniósł się gdzie indziej.
*

To była pierwsza noc, gdy Hope nawet nie przypomniał sobie o tęsknocie za mamą Hosterią.
*
Następnego dnia Hope o mało nie połamał nóg tak pędził na pastwisko by zobaczyć Torbiela, ale nie było go tam. Nie było także Tassaka. Konie mówiły, że weterynarze opatrzyli zranienia i na razie zarówno Torbiel jak i Tassak muszą zostać w boksach. Są mocno pokiereszowani…
I rzeczywiście, nie było ich następnego dnia, i następnego i kolejnego...

Początkowo Hope szalał ze strachu o Torbiela, ale z każdym dniem lęk o niego przemieniał się w smutek, rezygnację...
Mimo kilku podejmowanych prób ucieczki do stajni Torbiela, żadna się nie powiodła, zdawało się, że stajenny odczytuje zamiary Hope’a i w szczególnie czujny sposób go pilnuje.

Hope cz. 2

*
Tym razem Hope wyjątkowo szybko pokonał odległość z padoku do boksu. Gdy tylko stajenny otworzył wybieg, ruszył galopem. Owszem, często spieszył się do jedzenia, ale ten raz był inny. Gdy wpadł do swojego boksu nawet nie spojrzał na owies. Już od progu krzyczał: „Ciociu Matyldo, ciociu Matyldo!”
Matylda zdziwiona spojrzał na małego Hope. Pierwszy raz przemówił.
- Co się stało, Hope?
- Widziałem dzisiaj niesamowitego konia, on latał! I odezwał się do mnie! I wszyscy byli zachwyceni! I w ogóle się nie męczył! I powiedział do mnie „cześć mały”! I mrugnął! I był piękny, ja też taki chcę być!!!
- Tak? Matylda kryła swój uśmiech. – To dobrze. Bądź taki jak on.
- Ale kto to? Kim jest ten koń?
- To hanowerski ogier, doskonały skoczek, świetna kondycja, zdrowy, silny. Przynosi stajni sławę i jest jej chlubą.
- Ja też chcę przynosić sławę i być chlubą!
- Doskonale. Na to liczy nasz właściciel. Po to cię kupił.
- Naprawdę? To ja też mogę być taki piękny i tak cudnie skakać?
- No siwy raczej nie będziesz. Ale jak sumiennie popracujesz, to pewnie, że tak.
Matylda już wracała do jedzenia, gdy znów usłyszała:
- Ciociu Matyldo!
- Jak milczał, to jak zaklęty, a teraz mu się paszcza nie zamyka. Nadrabia czas milczenia, czy co? – westchnęła Matylda.
- Tak, Hope?
- Ale jak on się nazywa, jakie ma imię? Muszę znać jego imię!
- To Torbiel.
- Torbiel??? Ale piękne!!!
- Piękne??? – Matylda kręcąc głową wróciła do jedzenia.
Co zauroczenie może zrobić z koniem. Już wiele słyszałam, ale uznać Torbiela za piękne imię???
*
Z każdym dniem robiło się cieplej. Hope teraz nie mógł doczekać się na pastwisku widoku skaczącego Torbiela. Podobno przygotowywał się do zawodów. Kiedy ten wchodził na maneż, mały Hope podchodził do ogrodzenia i patrzył, patrzył, patrzył… Czasami zrywał się do nagłego galopu, radośnie brykając i znowu wracał do obserwacji. Natomiast gdy zostawał sam, bawił się z cieniem w skoki. Podskakiwał tak póki starczyło mu sił. Wyobrażał sobie, że jest Torbielem, że to jego podziwiają, zachwycają się nim.
Raz udało mu się nawet przeprowadzić wielką ucieczkę i pobiec do stajni, w której mieszkał Torbiel. Stajenny się dziwił i trochę gniewał, ale było warto. Kiedy dobiegł do boksu, w którym mieszkał Torbiel, stał jak oczarowany. Drzwi boksu Torbiela obwieszone były kolorowymi papierowymi kwiatami, podobno to zdobyte nagrody. Hope miał wrażenie, że widzi kawałek końskiego nieba, było tak jasno i pięknie. Torbiel przeżuwając owies powiedział: ”O! Mały Hope, skąd się tu wziąłeś?!”.
Hope zaledwie zdążył odpowiedzieć „Eeee, jaaa…” i już stajenny pokrzykując prowadził go trzymając za kantar. Po chwili oszołomienia Hope zupełnie nie zważając na stajennego regularnie podskakiwał i rżał „ON ZNA MOJE IMIĘ!”.
*
- Ciociu Matyldoooo!
- Co się stało?
- Byłem u Torbiela!!! Widziałem jego stajnię i boks! I wiesz co???
- Nie wiem. Co?
Matylda ukrywała uśmiech. Cieszyło ją gadulstwo Hope’a. Świat stawał się pełniejszy w jego obecności.
- Torbiel zna MOJE imię!
- Naprawdę?
- Tak! Tak! Tak! Jestem taki szczęśliwy!

Hope cz. 1

- Gdzie jest moja mama, dokąd mnie zabieracie? Co to jest? Boję się! Zostawcie mnie! Nie chcę z wami jechać, zostawcie mnie! Mamooo!!! Mamooo, ratuj!!!
Hope otworzył oczy. To był sen, zły sen… Jednak przyglądający się mu koński łeb z boksu obok nie należał do jego matki. Przypomniał sobie… Ten sen powtarzał się już kilka razy i wcale nie jest snem. To wciąż wracające wspomnienie.
Podniósł się i zaczął nerwowo spacerować po boksie. Pamiętał oczy matki, karej klaczy, Hosterii, która galopowała wzdłuż ogrodzenia. Widział jej bezsilną rozpacz. Wiedział, że zrobiłaby wszystko, by go obronić. Ale tym razem nie mogła, nie dała rady. On, mały Hope, został siłą zaprowadzony przez ludzi do ogromnego pomieszczenia, które warcząc wywiozło go tutaj.
Nikogo tu nie zna, jest sam. Nie lubi koni tutaj. Właściwie to one chyba nie lubią jego... Zresztą wszystkie są duże, stare, patrzą na niego dziwnie. Boi się ich, ale przecież nie pokaże strachu! Woli udawać groźnego, choć wielokrotnie widział, jak jego usilne brykanie doprowadzało konie na pastwisku do rżenia ze śmiechu. Ba, kilka to się nawet nieźle wytarzało przy tym...
Nie rozumiał dlaczego tu jest. Po co zabrali go od matki? Ona wyglądała tak samo, też była cała czarna, z maleńką gwiazdką na czole. A tu same siwe i kasztanowate. Wszystkie takie piękne i wszystkie znacznie starsze od niego. Gdyby chociaż miał jakiegoś rówieśnika, a tak… Jeszcze to głupie imię – Hope!
Hope podreptał chwilę po swoim boksie, a następnie mocno wtulił się w suche i pachnące siano. Wciąż czuł na sobie baczne spojrzenie klaczy z boksu obok. Właściwie ona wydała mu się nastawiona dość przyjaźnie. Matylda, dostojna stara klacz. Czasami wołali na nią „Mata”. Wszyscy odnosili się do niej z szacunkiem, potrafiła go wymóc. Podobno wydała na świat wiele słynnych dzieci. Może jej przypominam któreś? A może po prostu jest jej mnie żal? Zaledwie kilka łez spłynęło na siano, na pewno nikt nie zauważył, w końcu mocno ukrył swój łepek przed światem. Po chwili spał już głębokim snem.
*
Następnego dnia Hope ochoczo biegał po padoku. Uwielbiał ścigać się z własnym cieniem! Ciekawa rzecz, że czasami za żadne skarby nie mógł go dogonić, nawet gdy pędził z całych swoich sił, a czasami cień nie mógł złapać jego i zawsze się trochę opóźniał.
Tego dnia nie tylko świeciło piękne słońce, było ciepło, jasno i radośnie, ale jeszcze mżył deszcz. Hope uwielbiał biegać między kroplami deszczu! Ścigał się z cieniem, tym razem nie mógł go złapać. Śmigał między kroplami i jeszcze od czasu do czasu spoglądał na tęczę, była niesamowita!
Na sąsiednim maneżu ludzie przygotowywali jakieś takie… Nazywali to „parcours”. Duże, kolorowe drągi. Dziwnie je ustawiali. Niektóre były wyższe od samego Hope’a. Ten jednak był zbyt zajęty deszczem i cieniem, by dokładnie przyjrzeć się pracy ludzi. Jednak w pewnym momencie Hope gwałtownie zatrzymał się i na długo pozostał w tej pozycji. Na maneż wprowadzono największego ogiera jakiego Hope kiedykolwiek widział. Był ogromny, siwy i szedł tak dostojnie… Po chwili rozgrzewki skakał wszystkie poustawiane przeszkody jakby miał skrzydła. Skakał z taką lekkością, że oczarowany Hope nawet nie drgnął. Stał i patrzył nie czując spadających na niego kropli deszczu, nie widząc znudzonego i nieruchomego cienia u swych kopyt. Hope nie przestawał wpatrywać się w konia, który niczym motyl wznosił się i opadał z ogromnym zapasem nad każdą przeszkodą. Zdawało się, że płynął, latał, jakby zupełnie bez wysiłku. Nie tylko on – Hope stał zachwycony. Widać było też podziw i uznanie w oczach ludzi i innych koni. W chwili przerwy ogier z gracją stępował. Przechodząc obok Hope’a mrugnął i zarżał „co jest mały?”.
Hope czuł, że zadrżały mu wszystkie nogi, normalnie galareta w kostkach! Tak piękny i dostojny koń odezwał się do niego! Do niego – do Hope’a!!! Kto to taki???

HOPE powieść w odcinkach ;)


Dedykuję wszystkim,
którzy każdego dnia mają siłę wstać
i z wiarą w sens zaczynać od nowa.
RMK

A zwłaszcza Tobie, eM.

niedziela, 7 września 2008

Oko proroka...


UWAGA!!! Folga wciąż czujnie obserwuje! Donosi???

Galeria końskich twarzy i komentarzy ;) Sagitta


Moment, ja tylko powącham... Uwielbiam wąchać ziemię :)

Galeria końskich twarzy i komentarzy ;) Dubel


Ale o co chodzi? Zaledwie mała przekąska...

Galeria końskich twarzy i komentarzy ;) Blanca

Nudno... Coś bym skoczyła.
Puścisz wreszcie?!

Wcale się nie spieszę!



Galeria końskich twarzy i komentarzy ;) Bagatela

Który profil lepszy?
Jeden galop i nici z fryzury! I ja mam być później szczęśliwa!!!

W nocy spałam na wałkach, ale było warto, nie?!