niedziela, 21 września 2008

Hope cz. 3

*
Dzień zapowiadał się na ciepły i słoneczny. Wszystkie konie wyszły na wybiegi. Zbliżały się zawody i atmosfera w stajni była dość nerwowa. Ludzie biegali, pokrzykiwali, szukali czegoś, coś czyścili. Jedno wielkie zamieszanie. Właściwie najspokojniejsze były zwierzęta.
Torbiel rozkoszował się swobodą i rozglądał wokół. Był na małym wybiegu sam. Podobnie jak Hope. Z czego Hope oczywiście był bardzo dumny! Tylko oni dwaj mieli swoje wybiegi. Jednak nie sąsiadowały one ze sobą, dzielił je wielki maneż.
Nagle wszystko wokół zrobiło się granatowe. Jakby w ciągu dnia zapadła noc. Hope był przerażony. Niebo rozrywały błyskawice i grzmoty. Widział, że na sąsiednich padokach konie zaczynają się denerwować. Nagle lunął deszcz. Ogromny. Właściwie wszystko zasłaniała ściana wody. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko. Gdy stajenny wyprowadzał Torbiela z wybiegu, na sąsiednim pastwisku spłoszone stado pokonało ogrodzenie i pędząc kierowało się do stajni. Przerażony stajenny nie utrzymał Torbiela. Poślizgnął się w błocie i przewrócił. Później próbował jedynie uratować swoje życie. Do Torbiela doskoczył Tassak. Dawno czekał na tę okazję, zresztą wielokrotnie odgrażał się, że dokopie Torbielowi, gdy tylko nadarzy się sposobność. Nadarzyła się. W strugach deszczu, pod niebem rozrywanym błyskawicami walczyły dwa konie. Walczyły do ostatniego tchu. Ludzie próbowali je rozdzielić, ale nie było to łatwe. Konie opanowało szaleństwo walki. Ślizgały się w błocie, potykały. Przewracały, ale wciąż powstawały i walczyły dalej. Wyglądało tak, jakby kończył się świat i jego losy ważyły się między kopytami tych dwóch zwierząt. Mały Hope drżał z przerażenia. Nawet nie czuł, że wśród spływających po nim kropli deszczu są także jego łzy. W końcu komuś udało się złapać Tassaka na uwiąz i odciągnąć. Torbiel stał już spokojnie i jedynie patrzył na okiełznanego przeciwnika. Nikt nie wygrał tej walki, oba konie zbroczone krwią i kulejące wracały do swoich boksów. Jedynie wydawane dźwięki świadczyły o tym, że nie było to ostatnie starcie.
*
Hope nawet nie próbował spać. Przez całą noc dreptał w boksie wciąż widząc i słysząc uderzenia kopyt, kwik, spływającą krew. Chodził i powtarzał: „Jemu nie mogło się nic stać. On jest silny. Musi być zdrowy”.
Matylda z niepokojem obserwowała malca. Hope nieprzytomny wciąż dreptał drżąc na całym ciele. Słychać było jego szept, lecz żaden z koni nie rozumiał, co mówi. Zdawało się, że świat wokół niego nie istnieje, że przeniósł się gdzie indziej.
*

To była pierwsza noc, gdy Hope nawet nie przypomniał sobie o tęsknocie za mamą Hosterią.
*
Następnego dnia Hope o mało nie połamał nóg tak pędził na pastwisko by zobaczyć Torbiela, ale nie było go tam. Nie było także Tassaka. Konie mówiły, że weterynarze opatrzyli zranienia i na razie zarówno Torbiel jak i Tassak muszą zostać w boksach. Są mocno pokiereszowani…
I rzeczywiście, nie było ich następnego dnia, i następnego i kolejnego...

Początkowo Hope szalał ze strachu o Torbiela, ale z każdym dniem lęk o niego przemieniał się w smutek, rezygnację...
Mimo kilku podejmowanych prób ucieczki do stajni Torbiela, żadna się nie powiodła, zdawało się, że stajenny odczytuje zamiary Hope’a i w szczególnie czujny sposób go pilnuje.

Brak komentarzy: